Chiny, część pierwsza: Tianjin i Pekin.

Wyprawa po wiedzę i nowe kompetencje na drugi (dosłownie!) koniec świata. Doświadczenie, które zostanie ze mną już na zawsze.

 

Niedawno wróciłem z dwutygodniowego pobytu w Chinach. Nie były to jednak wakacje. Wziąłem udział w campie, którego celem była promocja Chin w Polsce oraz wzbudzenie zainteresowania chińska kulturą w środkowo-wschodniej części Europy. Dni upływały na zajęciach na Uniwersytecie Tianjin of Technology, ale były też chwile na faktyczne poznanie chińskiej kultury i zwyczajów.

 

Miasteczko Tianjin jest oddalone od Pekinu o 139 km i liczy… 15 milionów mieszkańców! Sam kampus Uniwersytetu był wielkości średniej polskiej wioski. Ogrom miasta od razu wprawił w zdumienie. Od razu pojawia się refleksja, że największe polskie miasta są wielkości dzielnic miast chińskich. Dobrych kilka dni zajęło mi przyzwyczajenie się do odległości (najbliższa plaża to 1,5 godziny jazdy przez 75 km – odpuściłem) i wysokiej temperatury oraz dużej wilgotności powietrza. Początkowo mocno męczyła, później była stałym elementem każdego dnia.

 

Najlepsza kuchnia chińska jest… w Polsce. I nie jest to tylko moje zdanie. Lokalna kuchnia jest jałowa, bez przypraw. Jedzenie w Tianjin i Pekinie zdecydowanie nie przypadło mi do gustu. Europejczyk przyzwyczajony do przyprawiania dań poczuje się mocno rozczarowany. Najczęściej podawana była zupa na pomidorach z jajecznicą, tofu z warzywami bez dodatku soli, a tylko w sosie sojowym. Ryż z jajecznicą, zielona fasolka z sezamem czy zupa sojowa z jajecznicą albo smażona papryka z jajecznicą. Jako dodatki na stołach znajdywały się kiełki bambusa, ogórek zielony, kapusta pekińska zasmażana lub grzyby. I to wszystko brzmi bardzo smacznie, ale bez dodatku przypraw nie miało charakteru, potrawom zdecydowanie brakowało wyrazistości.

 

Ale nie zawsze było źle. Bywałem też w restauracjach gdzie jadałem kraby i owoce morza, które były wyśmienicie przyrządzone. Przynoszono na stół ogromną misę dla kilku osób, a gościom podawano specjalne rękawice i śliniaczki. Potrawy konsumowaliśmy rękoma, popijając wyśmienitym ciemnym piwem o posmaku kakaowym. Można było też zjeść wyśmienite zupy z domowym makaronem, które nijak mają się do tego, co w Polsce nazywamy „zupką chińską”. Można w Chinach dobrze zjeść, ale trzeba się wybrać do ciekawych restauracji.

 

Chińczycy są niezwykle życzliwi i otwarci. To wzbudziło moje zaufanie i szacunek. Trochę było nieswojo, gdy podczas podróży busem, czy metrem, rdzenni mieszkańcy obserwowali, lub robili mi z ukrycia zdjęcia telefonem. Młodzi ludzie podchodzili i otwarcie pytali, czy mogą sobie zrobić ze mną zdjęcie. Razem z moimi towarzyszami nie odmawialiśmy, z uśmiechem pozowaliśmy do fotek, trzeba przyznać, że to było bardzo miłe uczucie. Tomasz Grzelak People Helper Superstar 🙂

 

Mój wygląd budził zainteresowanie – wzrost, broda. Tamtejsi mężczyźni nie noszą raczej zarostu na twarzy. Jedyny człowiek z broda, którego spotkałem podczas całej wyprawy również był obcokrajowcem. Moi przyjaciele stwierdzili, że dla chińczyków jestem niczym jeden ze Starków lub Viking, który którego dotąd nie widzieli. I tak też się czułem.

 

Codzienna nauka języka chińskiego to było nie lada wyzwanie, bo okazało się, że oprócz nauki języka pobieram również… lekcje śpiewu. To nie żart! Cztery intonacje mają ogromne znacznie w wypowiadanych słowach, przez co wypowiedź jest bardziej melodyjna. Nauka języka jest dość prosta ze względu na podobieństwa ś, ć, ź… za to kaligrafia okazuje się wyzwaniem. Znajomość znaków i umiejętność ich napisania (narysowania, może nawet malowania) to jedna sprawa, ale by płynnie i poprawnie się poruszać po tym obszarze potrzebna była lekcja historii chińskiego piśmiennictwa.

 

Ciekawość moją budziły też lekcje historii powstania przedmiotów muzycznych jak i samej muzyki, tańca czy parzenia i podawania herbaty oraz rozkoszowania się różnorodnością jej smaków. Lekcje Tai-Chi podczas których poznaję techniki pracy z ciałem i koncentracją na sobie oraz tego co przeze mnie przepływa. Wszystkie te rzeczy wzbudzają mój głęboki szacunek.

 

Dla europejczyka w Chinach jest wszystko ciekawe, orientalne, inne – zdecydowanie warte poznania. W kolejnych wpisach opowiem Ci o miejscach, które widziałem, nowych relacjach oraz o przemianie, która we mnie nastąpiła pod wpływem Chin.